Na zwiedzenie Londynu mamy jeden dzień. Poruszamy się w dużej mierze na piechotę (czytaj błądzimy). Zaczynamy od Pałacu Królowej Elżbiety. Powiem szczerze, że jakoś specjalnie się tym nie ekscytowałam..po prostu prostokątny Pałac, tłum ludzi (Japończyków), nie byliśmy w stanie zrobić zdjęcia, na którym nie byłoby innych ludzi. Odchodzimy stamtąd szybko i parkiem st James'a próbujemy dojść do London Eye. Troszkę błądzimy, zjadamy w parku hot dogi, przypadkiem odwiedzamy kilka urokliwych zakątków, aż w końcu docieramy do London Eye. Kolejka wygląda na niemiłosiernie dłuuuuugą, ale..idzie bardzo szybko, więc nie zniechęcajcie się! Z początku miałam mieszane uczucia co do przejażdzki kolejką, ale w rezulatacie jestem bardzo zadowolona, że się zdecydowaliśmy. Nie miałam czasu na dokładne zwiedzienie Londynu, więc przynajmniej obejrzłam go z góry. Bardzo fajne wrażenie, piękne widoki czyli same plusy!
Następnie udajemy się na przejażdżkę metrem. Biorąc pod uwagę fakt, że w Warszawie mamy jedną linię, mnogość londyńskich linii robi wrażenie..jednak samo metro to jakaś katastrofa! Bałam się odsunąć od Bartka na centymetr, malutkie tule, mini perony, wąziutkie wagoniki w których nie da się ustać, brud, smród i ubóstwo, ble. Kręcimy się po mieście podrużująć metrem, odwiedzamy Tower Bridge. Postanawiam zjeść typowy angielski obiad czyli fish&chips. Chcąc poczuć prawdziwie angielski klimat polewam wszystko majonezem..hmm generalnie ok, ale po takim obiedzie jestem tak najedzona, że nie jem nic, do śniadania dnia następnego..
Na szybko odwiedzamy Piccadely Circus i następnie British Museum (fajne mumie ;)).
Bardzo zmęczeni wracamy do Southampton (przez Heatrow). Kiedy zbliżamy się do segemntu w którym goszczą nas znajomi słyszymy dość imprezowe odgłosy..cóż znajomi urządzili imprezę..muzyka, goście i...polska wódka ;)